Dzień dobry, jestem studentką politechniki w Białymstoku na kierunku inżynieria biomedyczna. Kocham zwierzęta i zawsze jestem gotowa działać by im pomóc.
To była pierwsza wiadomość jaką wysłałam do fundacji Znajdki w Radzyminie, w tamtym czasie byłam młodą studentką z wielkimi ambicjami i celami. Wiele fundacji nie odpowiedziało na moje wiadomości, ale tym razem było inaczej. Pod opieką Znajdek było wiele psów niepełnosprawnych i mieliśmy możliwość wyboru.
Jako na pierwszego padło na Włodka, starszego psiaka bez zębów i z charakterem. Stworzenie pierwszego wózka zajęło nam trochę czasu, ale koniec końców się udało i pierwszy pies był #ZnówNaNogach.
Po tym pierwszym sukcesie postanowiłam wraz z zespołem iść za ciosem i tak cała nasza akcja nabrała rozmiarów ogólnopolskich. Byliśmy w Warszawie, Wrocławiu, Gdańsku, Bydgoszczy, Krakowie i w wielu pomniejszych miejscowościach.
Powiedzieć, że wpadłam jak śliwka w kompot to jak nic nie powiedzieć.
Koniec końców w ciągu dwóch lat stworzyliśmy wózki dla około setki psów i przejechaliśmy ponad osiemdziesiąt tysięcy kilometrów przejeżdżając Polskę wzdłuż i wszerz. Jak patrzę wstecz, to z uśmiechem pełnym lekkiego zażenowania i tęsknoty patrzę na swoje pierwsze projekty. To chyba normalna kolej rzeczy – rozwój i zmiany. Jeżeli ten projekt czegoś mnie nauczył, to właśnie umiejętności godzenia się z błędami przeszłości i używania ich jako podstawy do nauki.
W tej chwili od początku akcji #ZnówNaNogach minęło kilka lat i temat trochę ostygł, ale zamiłowanie do takiej technicznej pracy nie zanikło i co jakiś czas łaskocze mnie z tyłu głowy kusząc dalszym rozwojem i na pewno wiem, że to nie jest zamknięty temat i znowu zboczę na drogę wózków inwalidzkich dla psów. Może nawet całkiem niedługo.
W trakcie akcji dopadła nas globalna pandemia i z oczywistych powodów akcja została zawieszona, ale nie powstrzymało mnie to przed próbami znalezienia pracy związanej ze zwierzętami.
Moje pierwsze zderzenie z pracą w klinice weterynaryjnej było bolesne…
Oj jak bolesne. Słowami nie potrafię opisać jak cieszyłam się z tej pracy, ale niestety rzeczywistość okazała się bardzo brutalna. Mimo, że proklamowałam się miłośnikiem psów i uważałam swoją wiedzę za całkiem obszerną, to w porównaniu z wiedzą weterynarzy była jak drobinki piasku przy dużym kamieniu. Nie mówiąc już o tym, że nie zdawałam sobie sprawy jak obciążająca jest to praca i zostałam złapana kompletnie z zaskoczenia.
Poczułam się głupia i w pewnej chwili poważnie zaczęłam myśleć, że nie nadaję się do tej pracy, ale zacisnęłam zęby i przełknęłam gorzkie poczucie porażki i zaczęłam szukać swojej drogi.
O fizjoterapii psów słyszałam już w trakcie swojej wózkowej akcji, ale to dopiero w klinice głębiej wgryzłam się w temat. Szybko stało się to moją obsesją, po części by w końcu uciec od poczucia bycia głupią, a po części z czystej fascynacji. Zapisałam się na kurs zawodowy, zaczęłam czytać książki, chodzić na webinary i męczyć pytaniami swoich współpracowników (wybaczcie wszyscy).
Ukończyłam kurs jako jedna z najlepszych na egzaminie praktycznym i rozpoczęłam swoją praktykę pod okiem innego fizjoterapeuty. Z czasem się usamodzielniłam i przyjmowałam już samodzielnie pacjentów. Nie zapominając o ciągłej potrzebie szkolenia się.
W międzyczasie rozpoczęłam prowadzenie edukacyjnych mediów społecznościowych i odkryłam swoją kolejną pasję – edukowanie ludzi.
I tak oto po tej długiej i czasem nawet zbyt wyboistej drodze – prowadzę praktykę stacjonarną w lecznicach jak i szkolenia dla właścicieli psów. Jestem szczęśliwa z tego co udało mi się osiągnąć i czuje ekscytację na myśl o tym co czeka mnie w przyszłości – niezależnie na jakie przeszkody natrafię.